Seria cieni w kremie ze stajni Maybelline narobiła swoim pojawieniem się na polskim rynku spore zamieszanie. Porównywane do macowych Paint Potów na każdym kroku i nie mniej zachwalane. Skuszona pozytywnymi recenzjami zapolowałam na nie w trakcie jednej z pierwszych rossmanowych promocji -40% i mając dostęp do większości kolorów, sięgnęłam po cztery słoiczki.
Z perspektywy czasu oceniam to jako debilną decyzję - pozytywy dotyczyły poszczególnych kolorów, a nie całej serii, a ja w promocyjnym uniesieniu założyłam, że świetna jakość charakteryzuje wszystkie dostępne odcienie.
![]()
Źródłem zamieszania jest kultowy już
On and on Bronze #35. Przepiękny, chłodny i połyskujący złoty brąz (brązowe złoto, jeśli uprzemy się na kolor w słoiku), który umiejętnie nałożony staje się duochromem. Cieńsza warstwa daje na oku złotą mgiełkę, grubsza wydobywa brąz. Najlepiej nakładać go palcem lub syntetycznym pędzlem, świetnie współpracuje potem z sypkimi cieniami (jako baza tudzież element składowy makijażu).
Na mojej piekielnej powiece wytrzymuje bez bazy 7-8 godzin, co czyni go absolutnym rekordzistą. Z bazą Artdeco trwa niewzruszony do zmycia (no dobrze, 12h, dłużej staram się nie trzymać tapety). Ma fantastyczną plastyczną konsystencję, dzięki czemu operowanie nim na powiece jest czystą przyjemnością, choć oczywiście można nałożyć za dużo produktu - wtedy od razu się zroluje, taka już przypadłość cieni w kremie.
Po lewej lekka, cienka warstewka złotka, po prawej grubsza - jest znaczna różnica!
Genialna rzecz dla zielonookich, czyli chociażby dla mnie. Powiem nieskromnie, że On and on Bronze wygląda na mnie fantastycznie i mam nadzieję, że tak długo, jak będę w stanie sama utrzymać pędzel, produkt nie zniknie z półek. Nie doszukałam się w nim żadnej wady, jest absolutnie warty każdej złotówki w regularnej cenie.
Czy też czujecie charakterystyczne podniecenie, gdy czytacie takie opinie o jednym kolorze? A potem łapiecie za inne, bo też muszą być dobre?
No właśnie.
Drugi w kolejne jest matowy
Permanent Taupe #40. Powiedzmy sobie szczerze, "taupe" w ogólnej klasyfikacji kolorów to taki zwierz, którego ciężko sklasyfikować, ja na swój własny użytek określam to jako kolor ziemniaka (Gocha, pozdrawiam). Ni to bure, ni szare, czasem gdzieś wychodzą z tego fioletowe tony. Permanent Taupe ma nieco tępą konsystencję, przez co aplikacja bywa problematyczna. Osobiście uważam, że życie jest za krótkie na noszenie tak smutnych kolorów solo, zwłaszcza gdy podbijają naturalnie występujące sińce pod oczami (jak przykładowo u mnie).
Ale ten cień nie jest skazany na porażkę. Dzięki matowemu wykończeniu sprawdza się rewelacyjnie przy charakteryzacji siniaków i sińców - no kidding, użyłam go w ten sposób na przynajmniej trzech planach. Drugie świetne zastosowanie to baza do wymagających sypańców w stylu czyste miki z Kolorówki. Miki to skubańce, które średnio współpracują z bazą (nawet ubóstwianą przeze mnie Artdeco, lol, znalazłam w końcu jakiś słaby punkt), ale z tym cieniem akurat się lubią. Co ciekawe, nasycenie koloru w mikach jest tak wysokie, że ciemny Taupe spod nich nie prześwituje, ale zdarza mu się lekko podbijać te jasne miki.
![]() |
|
Po lewej - umiarkowanie lekkie maźnięcie palcem, po prawej średnio staranne zbudowanie jednolitej warstwy koloru. Jak widać, pigmentacja szatańska. Nie trzeba się zbytnio pierdolić z prześwitami i dokładaniem 5 warstw. Co prowadzi nas do trzeciej, dość oczywistej propozycji wykorzystania tego cienia - ciemna baza do smoky eye, bo umówmy się, zasmarowanie powieki cieniem w kremie jest szybsze, wygodniejsze i efektywniejsze niż mazanie kredką, nie wspominam tu już o cierpliwym budowaniu ciemnego koloru cieniem prasowanym, a już nie daj boże sypkim.
Podsumowując - nie jest to propozycja dla wszystkich, ale nie wątpię, że gdzieś na świecie są kobiety, które nakładają tego brzydala cienką warstwą na powiekę i są zadowolone.
Kolejny przedstawiciel wesołej gromadki to
Eternal Silver #50. Błyszczące metalicznie srebro bez żadnych niespodzianek. Konsystencją zbliżony do On and On Bronze, choć rozsmarowuje się nieco gorzej. Nawet nałożony grubszą (choć rozsądną) warstwą nie daje tak pięknego efektu jak wspomniany brązowy kolega. Wydaje mi się wręcz, że lepiej wygląda w wydaniu minimalistycznym, maksymalnie lekkim jako subtelne rozświetlenie. Bo problem z Eternal Silver jest taki, że to srebro wali po gałach niemiłosiernie i bardzo łatwo jest uzyskać metaliczny (podobno niesamowicie modny) efekt - ale niestety w niemiłosiernie tandetnej wersji.
![]()
Kwestią problematyczną jest tu bez wątpienia dopasowanie kolorystyczne - o ile złoto-brązowe cienie będą wyglądać dobrze prawie na każdym i uzupełniają się z każdym kolorem tęczówki , tak nie wyobrażam sobie srebrnych cieni na ciepłych i/lub opalonych typach urody. Srebrny metalik ni chuja nie będzie wyglądał godnie i z gracją, zwłaszcza jeśli będzie się udawało, że położono go tam, gdzie normalny człowiek użyłby szarości. W celach poglądowych zapraszam do odkopania wczesnych zdjęć Dody.
![]()
Eternal Silver w całej swej okazałości niewątpliwie będzie się świetnie sprawdzał na a) bladych zimach b) w karnawale. To oczywiście moje zdanie wynikające z indywidualnego poczucia estetyki (i nikomu go nie narzucam). Przy mojej bladości i zielonych oczach broni się tylko w delikatnej odsłonie (swatch po lewej). Podobnie jak poprzednie kolory też jest trwały, pigmentacja i nasycenie koloru bez zarzutu, więc po prostu trzeba się solidnie zastanowić - czy komuś srebrny metalik podoba się tylko na samochodach, czy na powiekach też.
Ostatni cień w tym zestawieniu to
Endless Purple #15.
I tu bierzemy głęboki wdech.
Jedyny
nieskończony efekt tego cienia to potok moich soczystych bluzgów. Bez kitu, ten cień lokuje się w ścisłej czołówce kosmetycznych gówien, jakie na moje nieszczęście miałam okazję używać.
W słoiku wygląda całkiem zachęcająco - uuu, nasycony fiolecik, jakieś drobinki, proszę państwa, ja skusiłam się od razu. Myślę, że Endless Purple w zamierzeniu miał mieć błyszczące wykończenie (ale inne od jego braci). Ale żeby to sprawdzić, trzeba nanieść chociaż cień na skórę - co może przerosnąć zwykłych śmiertelników. Jeżeli cień w ogóle się przyczepi do palca, a potem dłoni/powieki, to
roluje się przy samej aplikacji - przejechanie po dłoni wysmarowanym palcem daje naprawdę żałosny rezultat. Przy wklepywaniu traci się sporo nasycenia, cień wręcz spektakularnie blednie dając mglistą i niesamowicie brzydką warstewkę koloru siniaka.
Zaznaczam - podciągnęłam odrobinę kontrast, aby było dobrze widać kolor produktu w słoiku - tak, on naprawdę jest taki ładny!
No kurwa, czegoś takiego to ja się nie spodziewałam (nie żeby takie historie nie zdarzały się z innymi produktami). Sytuacja nie poprawia się, gdy do akcji wkracza syntetyczny pędzel. Raz miałam nadmiar cierpliwości i naniosłam cień dokładnie na całą powiekę, a w efekcie wyglądałam, jakbym dzień wcześniej ostro balowała i dostała w ryj. Jest to o tyle ciekawe, że przy aplikacji fioletów zawsze dokładnie kamufluję Sferę Rozpaczy pod oczami, a kolory te fajnie współgrają z moimi zielonymi oczami.
Duża plama wskazana strzałką to trzy starannie i delikatnie wklepane warstwy - cóż, na tym zdjęciu jeszcze to jakoś się prezentuje. Ale czy dla tak kiefektu warto się pieprzyć 10 minut?
Zdecydowanie nie warto. Prześwity, brak jakiejkolwiek współpracy z pędzlem, innymi cieniami itd.
Uważam, że każda osoba odpowiedzialna za powstanie i dopuszczenie na rynek Endless Purple powinna zostać zwolniona w trybie dyscyplinarnym (i naznaczona karnym kutasem za chujową robotę) lub skazana na słuchanie Biebera. Gdyby cała seria była tak marna, mój bulwers byłby mniejszy - ale reszta jest (w najgorszym razie) poprawna lub wręcz wybitna.
Nikomu nie polecam, wręcz odradzam - zwłaszcza, jeśli dbacie o higienę psychiczną.
W kwestii wykorzystania rzeczonych cieni jako eyelinerów sytuacja klaruje się następująco: jak najbardziej da się wykonać ładne i trwałe kreski cieniem srebrnym i brązowym (jest błysk, jest metalik, szafa gra). Taupe od biedy również da się wykorzystać, ale jego konsystencja znacząco utrudnia pracę nawet przy użyciu ulubionego pędzla.
Fiolet - jak nietrudno się domyślić, nie daje rady nawet jako liner. Przy tak beznadziejnej pigmentacji kreska ma prześwity - a kto lubi blade, niewyraźne kreski? Fujka.
Za Oceanem seria jest wzbogacana o limitowane kolory - szczerze żałuję, że nie są dostępne w Polsce, bo jeśli faktycznie jakościowo są zbliżone do On And On Bronze, to brałabym wszystkie w ciemno.
+++
Kolejna rozmowa kwalifikacyjna i kolejny wyjazd. Oh yeah.